Dystans
Dystans jest niezbędny, aby poruszać się na tym, tzw. ziemskim planie, na tych warunkach, które dla nas przygotowano. Jest potrzebny, żeby móc przebywać z ludźmi, którzy są łatwopalni, w tym również ze sobą. Dystans powoduje, że można się nie angażować w emocje, które nierozerwalnie towarzyszą wszelkim zjawiskom. Sprawia, że stajemy się mniej podatni na trigery, a ocena danego wydarzenia staje się bardziej klarowna. Dystans to koło ratunkowe, które można sobie rzucić samemu i nie utonąć. Dystans działa nawet wtedy, gdy wszystko inne zawiedzie.
Odbić się od dna
Przez ostatnie cztery lata testowałam dobroczynne działanie dystansu w kontekście relacji z mężczyznami. Po ostatnim zerwaniu, a raczej gwałtownym odrzuceniu przez Francuza, poczułam, że nie mam ochoty już więcej przez to przechodzić, nie mam ochoty umierać. Muszę zacząć się w końcu bronić. Niekoniecznie poprzez atak, raczej poprzez mądre decyzje, które byłyby poprzedzone bezpiecznym dystansem, gdzie znajdę czas, aby zweryfikować dane płynące od potencjalnego kandydata na partnera. Francuski kopniak był bolesny, ale udało mi się go przetransformować i nauczył mnie podejmowania wyborów, bardziej mi sprzyjających. Napisałam o tym w opowiadaniu „Kopniak”. To wydarzenie nie było jedynym w życiu przykrym doznaniem, były gorsze, a nawet śmiertelnie niebezpieczne. Natomiast ten, był ostatnim w moim życiu, który zamierzałam przyjąć od kogokolwiek.
Dzięki temu, że nabrałam dystansu do swoich emocji, mogłam przyjrzeć się swoim motywacjom, dla których wchodziłam w konkretne relacje.
Dystans pomógł mi też podczas moich zdrowotnych problemów. Dzięki niemu, nie wpadłam w depresję i podniosłam się, dosłownie, z podłogi.
Dystans, ten zdrowy dystans, pojawił się dzięki pracy z emocjami, nie poprzez ich wypieranie, pojawił się w procesie głębokiego odczuwania, a nie bezczucia. Był wynikiem doświadczeń i wiedzy, a przede wszystkim troski o siebie.
Poczucie bezpieczeństwa
Wiele razy w życiu eksperymentowałam z poczuciem bezpieczeństwa. Jak również z szacunkiem do samej siebie. To były wartości, które nieszczególnie mnie interesowały. Nie uznawałam siebie za tak wartościową istotę, żeby to było dla mnie ważne. Taki dostałam program i długo uznawałam go za swój. Aż w końcu wszystko się skończyło, a pomógł mi w tym mój układ nerwowy, który dał mi do zrozumienia, że żadnej kolejnej durnej akcji, w której zadziałam przeciwko sobie, nie uniesie.
Oczywiście nie zawsze wchodziłam w niebezpieczne relacje świadomie, bardzo często nie posiadałam podstawowej wiedzy na temat związków. Bardzo często mężczyźni byli dobrymi graczami i sprawnie potrafili manipulować. Ukrywali się pod maską wrażliwca, straumatyzowanego dziecka. Współczułam im, próbowałam ich tłumaczyć, usprawiedliwiać. To co czułam, było przecież niewspółmierne z przemocą, której oni doświadczyli. Często sobie nie ufałam, owszem widziałam pewne znaki, ale ignorowałam je. Tyle razy nie uznawano moich potrzeb i mojego zdania, że nie potrafiłam stawać za sobą.
Stop frajerom
Gdy poczułam swoje wewnętrzne dziecko, przestałam samą siebie traktować z buta. Wystarczało czasami kilka zdań z absztyfikantem, żebym wiedziała, czy chcę w to wchodzić dalej czy nie. Gadałam sobie czasami przez Tindera z jakimiś gośćmi, ale szybko potrafiłam ich wyczuć i nie uznawałam za ciekawe czy bezpieczne kontynuowanie znajomości. Przestało mi wystarczać maślane spojrzenie i atencja gacha, a zaczęłam zwracać uwagę, jak ktoś mnie traktuje, czy wywiązuje się z danego słowa, czy mnie szanuje, czy nie kręci. Ważne stało się dla mnie czym zajmuje się w życiu, jakie ma podejście do innych ludzi, jakimi wartościami się kieruje i czy te wartości są moimi.
Raz na jakiś czas pojawiał się ktoś, kto próbował mnie wciągnąć w chujową gierkę, gdzie byłabym jedynie pożywieniem dla jego ego. Ale mój tyłeczek był zbyt ładny, żebym go chciała nadstawiać do kolejnego kopa. Moją zgrabną pupę zamierzałam wypiąć tylko po to, aby sprawić sobie rozkosz i dać rozkosz mężczyźnie, który nie obsadzi mnie w roli matki, ratowniczki, terapeutki, erotycznej zabawki, sprzątaczki, koleżanki, współlokatorki.
Ostatni rok był dla mnie szczególnie trudny, ze względu na stan zdrowia. Przewaliłam przez siebie całe tony lęku. To był dodatkowy czynnik, dla którego trzymałam się z daleka od romansów. Z dwóch powodów, nie czułam się na siłach żeby się angażować i nie chciałam być dla nikogo obciążeniem i czuć się jak wybrakowany towar.
„Stop frajerom” zapoczątkowało poważne traktowanie samej siebie, z głębokim szacunkiem. W ten oto sposób, stworzyłam przestrzeń, aby mógł pojawić się w moim życiu mężczyzna. Jakość o której nie wiedziałam, że istnieje. Nazwałam go Krukiem, a przez pewien okres był dla mnie królem. Kruczym królem.
Wybór
Zaczęło się od sposobu, w jaki się ze mną skontaktował. Odpowiedział na moje ogłoszenie odnośnie wspinania, w tak konkretny sposób, że od razu poczułam, że tylko z nim chcę się umówić. Nawet fakt, że rozmawialiśmy przez telefon, a nie poprzez pisanie elaboratów przez messengera i mogłam usłyszeć jego głos, było jakością i dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Ustaliliśmy termin, a potem wszystko zaczęło płynąć. Od pierwszej chwili czułam ten rodzaj męskiego ogaru, który lubię. Częstowałam się z przyjemnością tym, co oferował: zaproszeniem na kolację, bezpiecznym noclegiem, wyborem rejonu pod wspin. Ta siłaczka we mnie, która nauczyła się nie prosić o nic, niczego nie potrzebować, być na minimum swoich potrzeb, sama wszystko robić, czuła się zdezorientowana. Zaczęła się w końcu wycofywać, żeby zrobić miejsce temu co delikatne i wrażliwe, a co musiała zamurować pod grubą warstwą cegieł.
Odrzucałam kilof, łopatę, ściągałam kalosze wchodziłam boso i lekko w nieznany świat.
Czy w ten sposób przejawia się męskość, do której tak tęskniłam, jest aż tak piękna, tak dostępna? Nie trzeba sobie na nią zasłużyć, wystarczy ją wybrać?
Jakości
Zaprosił mnie do siebie do mieszkania. Pojechałam, chociaż długo się wahałam. Powoli otwierałam zaciśnięte pięści i uczyłam się na nowo bycia z mężczyzną w prostocie codzienności. Był bardzo zorganizowany i odpowiedzialny, mega mnie to brało. Wszyscy przed nim to byli chłopcy. Nikt nie dał mi tyle co on. Był wobec mnie wyjątkowo hojny i opiekuńczy. Rozumiał moją potrzebę ciszy i ciemności. Jakość przejawiała się w gestach i słowach. Była uważność w intymnym zbliżeniu, bez bólu i upokarzania. Seks był radosny i dobry, a po zbliżeniu było nadal blisko, a nawet bliżej. Bez wstydu, moralniaka, odepchnięcia „po wszystkim”. Ramiona były schronieniem, przyjmujące, otwarte, wystarczyło się zbliżyć, a one otulały. Roztapiałam się w czułości.
Było inaczej. Zupełnie inaczej od tego co doświadczyłam. Mogłam się podzielić trudnymi dla mnie historiami. Przyjmował mnie ze zrozumieniem i empatią. Otwierało mnie to na głębszy kontakt. Chłonęłam wszystko. Imponował mi. Traktował mnie z szacunkiem i delikatnością. Nie musiałam być już wojowniczką z wysoko podniesioną gardą. Poczułam się przyjęta dokładnie taka jaką byłam i zaproszona do dalszej wspólnej podróży.
Napisałam o tej lekkości i odnalezieniu swojej kobiecości w opowiadaniu „Delikatność i wrażliwość”
Ostrość
Nauczona doświadczeniem pozostałam czujna. Czerpałam z tej relacji z radością i dawałam od siebie tyle ile umiałam. Wiedziałam jednak, że idealizacja partnerki przez nowego partnera może być tylko chwilowym przejawem jego układu hormonalnego i dopóki nie pozna mnie w praniu, nie może być mowy o prawdziwej relacji. Byłam już w swoim życiu windowana pod sufit. Upadek z tej wysokości był zawsze najbardziej bolesny. Dlatego nie podniecałam się zbytnio. Obserwowałam i słuchałam.
Oprócz miękkości, którą przejawiał wobec mnie, była też mocno wyczuwalna ostrość. Był bardzo pewny siebie, egzekwujący swoje prawa, szukający sprawiedliwości w każdym najmniejszym szczególe życia. Był w tym bardzo skuteczny. Na pewnych polach, na pewno mu się to sprawdzało, miał na przykład powygrywane masę spraw sądowych. Potrafił zadbać o swoje finanse i resztę spraw życia codziennego. Imponował mi wiedzą i doświadczeniem w tych kwestiach. Gdy o tym opowiadał, czułam jaki jest stanowczy i ostry. To była taka bezkompromisowa potężna siła, bałam się, że kiedyś będę musiała się z nią spotkać. Coś na kształt dużego napięcia, które gdy puści, to spali mnie na popiół jak smoczy ogień.
Ta ostrość powodowała, że nie mogłam do końca wpłynąć w niego i otworzyć się. Czułam ją za każdym razem, gdy coś nie układało się po jego myśli, gdy miałam inne zdanie, z czymś się nie zgadzałam. Bałam się jej, trzymała mnie na dystans.
Cierpliwość
Często od niego słyszałam, że jego cierpliwość jest duża, ale ma swoją pojemność. Brałam całkiem na poważnie ten komunikat, brzmiał bardzo groźnie. Czułam się jak mała dziewczynka, którą opiekun ostrzega, że ma być grzeczna, bo jak nie, to spotka ją kara. Zapaliła mi się czerwona lampka, ale nie chciało mi się wierzyć, że mój Kruczy Król mógłby mnie skrzywdzić. Jaka może mnie spotkać kara od kogoś, kto jest tak bardzo zaangażowany w relację. Gdzie jest ta magiczna granica cierpliwości, o której ciągle mówił?
Drażniło mnie, że gdy o czymś opowiadałam, podrzucał mi słowa, gdy się na moment zawiesiłam, by w spokoju poszukać tego właściwego. Czasami kończył za mnie zdanie, jakby wiedział lepiej co chce powiedzieć, albo przerywał mi i zaczynał swój wątek. Gdy mu na to zwracałam uwagę, zazwyczaj reagował ze zrozumieniem, ale bywało, że milczał przez całą moją wypowiedź. Milczenie i brak reakcji na to co mówię, było tym samym, co wchodzenie mi w zdanie, a właściwie było gorsze.
Gdy wpadał w długie opowieści, podsycane wyjątkowo emocjonalnym tonem, mój układ nerwowy zaczynał przejmować jego emocje i czułam się zmęczona. Zastanawiałam się na ile będzie to stanowić w przyszłości problem. Informowałam go w jasny sposób, na bieżąco, żeby zwracał na to uwagę i nie wchodził w „wysokie C”, bo źle się z tym czułam. Czasami brał to na poważnie i schodził z emocji, przepraszając, czasami nie.
Przepowiednia
Za każdym razem gdy skądś wracaliśmy, otwierał kluczem drzwi, a potem odsuwał się na bok i przepuszczał mnie przodem. Pewnego dnia, gdy stałam za jego plecami czekając, aż je otworzy, poczułam niepokój. Powiedziałam mu, że boję się, że kiedyś nie przepuści mnie przodem. Odpowiedział z łagodnym uśmiechem, że nigdy tak się nie stanie. Czułam co innego. To nie było racjonalne, pochodziło z intuicji, było jak przepowiednia. Wiedziałam, że wkrótce to nastąpi, nie wpuści mnie do środka, zatrzaśnie za sobą drzwi i ostatnią rzeczą, którą zobaczę, będą jego plecy. Takie znaki pojawiały się w moim życiu parokrotnie i niestety zawsze się sprawdzały. Czułam smutek i niemoc, odtrącenie. Chciałam zapobiec temu, ale nie wiedziałam jak. Odliczanie już się zaczęło.
Klucze
Gdy wyjechał na kilka dni, zostawił mi klucze od swojego mieszkania. Dla mnie ten gest był mocny, dawał mi niezwykłe poczucie bezpieczeństwa. Właśnie tego chciałam, mężczyzny który da mi dom. Zbuduje go dla mnie, dla nas i może dla naszych dzieci. Nie wyrzuci mnie z niego nigdy. Dlatego ten gest z kluczami, których nie kazał sobie zastawić u sąsiadów był dla mnie tak cenny. Może to właśnie było antidotum na wcześniejszą mroczną wizję. Może pojawił się inny znak, który unieważni poprzedni. Dał mi klucze, żebym w razie czego sama mogła otworzyć te drzwi, nawet gdy się przede mną zatrzasną. Chciałam w to wierzyć.
Zrozumienie
Było dla mnie ogromną ulgą, że mogłam mu o niektórych zdarzeniach, dotyczących poprzednich relacji opowiedzieć i tam gdzie pozostali nie widzieli problemu, on dostrzegał czyjeś patologiczne zachowanie. Czułam wówczas, że nadajemy na podobnych falach, że mało prawdopodobnie, że zachowałby się równie chujowo. To mnie równie mocno zbliżało do niego co seks.
Intymnie
Jeśli chodzi o seks, to opowieści o swoich podbojach miał mnóstwo, przechwalał się jak kogut ile wydał na prezerwatywy. Z jednej strony pasowało mi to, bo miał dzięki temu spore doświadczenie, a z drugiej czułam, że wcale nie jestem jakaś wyjątkowa, skoro jestem „jedną z tysiąca”. Poza tym, wiedząc jak działa kobiecy układ hormonalny i co robi w naszych organizmach oksytocyna, zastanawiałam się, jak te kobiety reagowały na zerwania, bo chyba nie wszystkie liczyły na przelotny romans. To mnie niepokoiło, bardzo.
Doszła do tego jeszcze wiedza, o takim zjawisku jak telegonia, która mówiła o tym jakie zależności energetyczne powstają między ludźmi, w momencie aktu seksualnego. W skrócie, mamy w sobie energię każdego kochanka, a także energię kochanków tej osoby itd. Dlatego dużą uwagę zwracałam u potencjalnych partnerów nie tylko na ich stan zdrowia, ale również na stronę zanieczyszczenia energetycznego. Przypadkowe kontakty seksualne nie były dla mnie interesujące, nie były bezpieczne pod wieloma względami.
Nie miałam ani jednego kochanka, przy którym czułabym się naprawdę bezpiecznie na wszystkich polach, a jednocześnie byłabym w wysokiej i oczyszczającej energii seksualnej. Zawsze było coś za coś, namiętność za brak poszanowania granic, ból, przemoc, upokorzenie, odrzucenie. Albo w drugą stronę: poczucie bezpieczeństwa i totalna nuda. Z nim było i poczucie bezpieczeństwa i ogień.
Wystarczy słuchać
Najbardziej bałam się oddzielenia i braku bliskości po seksie, a także podczas jakiegokolwiek kryzysu. Przywiązywałam bardzo dużą wagę do tego, jak ktoś reaguje podczas kłótni i po niej. Czy widzi mnie nadal i szuka bliskości czy odtrąca i karze jej brakiem.
Gdy opowiadał mi o swoich reakcjach podczas kłótni z partnerkami, że nie mógł wytrzymać jazd, które robiły i wychodził z domu, czasami na kilka dni, a jak wracał nie miał ochoty na zbliżenie, udawałam sama przed sobą, że nie słyszę tej informacji. Łudziłam się, że mnie taka sytuacja nie spotka, że jestem jakaś inna od pozostałych, lepsza.
Dlatego trzymałam się na dystans, żeby w razie awarii tej relacji, nie umrzeć. Angażowałam się powoli, bez nadmiernej ekscytacji.
Love
Póki co czułam się jak królowa, leciał na mnie. Sto razy dziennie powtarzał, że mu się podobam i moja pupa doprowadza go do nieustannej erekcji. Ja też na niego leciałam, a podniecały mnie najróżniejsze rzeczy: jego intelekt, odpowiedzialność, czułość w łóżku i chęć zaspokojenia mnie, umiejętności organizacyjne. To że potrafił obsługiwać wiertarkę i inne narzędzia nie tylko młotek. Gdy powiedział mi, że całą instalację elektryczną w mieszkaniu zrobił sam i pokazał mi skrzynkę z masą kabelków i dziwnych przycisków, miałam ochotę zrobić mu dobrze, zaraz pod tą skrzynką.
Znał się na wielu dziedzinach, od prawa do gotowania szparagów. Chciał być perfekcyjnym we wszystkim, czasami bywało to męczące, czasami było bardzo wspierające i odciążające mnie w wielu czynnościach. Bardzo doceniałam jego liczne talenty. Cudownie było mieć przy sobie faceta dla którego moje trudne sprawy były przez niego do ogarnięcia szybko i sprawnie. Pojawiła się nawet wizja wyegzekwowania swoich praw, w związku z moimi graficznymi publikacjami, do których ktoś przywłaszczył sobie prawa majątkowe. A nawet z odzyskaniem domu, który był dla mnie bardzo, bardzo ważny. Nie dość, że stał za mną mentalnie w tych sporach, to jeszcze istniała realna szansa na ich pozytywne rozstrzygnięcie.
Zaczęłam czuć, że z tym mężczyzną mogę wszystko, że oboje możemy się dzięki tej relacji rozwinąć i wesprzeć w setkach projektów. Jednym z takich przyziemnych marzeń, było zrobienie wspólnie busa, którym moglibyśmy podróżować i wspinać się po całej Europie, a nawet dalej. Dzięki jego umiejętnościom wiele rzeczy stało się całkiem realnym celem. Była to bardzo, bardzo przyjemna wizja, w końcu coś dobrego i lekkiego na horyzoncie. Niestety nie zdążyłam mu tego powiedzieć.
Bywało lepiej
Gdy zaczęliśmy się spotykać stan mojego zdrowia nie był najwyższych lotów, oprócz znanych mi objawów, jak: częste migreny, problemy z widzeniem, zawroty głowy, szumy w uchu, doszły lekkie zasłabnięcia i piski w głowie, a także skrzenie układu nerwowego, mrowienie w kończynach i postępujące problemy ze snem.
Wiele sytuacji, które dla większości ludzi były zwyczajne, we mnie wywoływały duże napięcie i stres. Było to cholernie męczące. Wyglądało to, na zespół stresu pourazowego. Zwykłe trzaśnięcie drzwiami powodowało u mnie reakcję jak wystrzał z armaty. Pragnęłam być taka jak kiedyś: silna, odważna i wytrzymała, taka nie do zdarcia. Niestety było odwrotnie. Nie miałam siły, byłam słaba i obolała, szybko się męczyłam. Nowe chujowe objawy doprowadzały mnie do szału, nie mogłam niczego zaplanować na dłuższą metę, bo nie miałam pewności jak zachowa się mój organizm za tydzień czy dwa.
Powoli sprawdzałam czy mogę się już wspinać, czy dam radę wyjechać sama na kilka dni, czy dam radę z kimś się spotykać. To nie były dla mnie proste decyzje, bo każdy dodatkowy stres wiązał się z pogorszeniem samopoczucia i nasileniem objawów. Spotkanie z Krukiem było bardzo angażujące, ostrzegałam go, że jeśli poczuję się zagrożona i źle traktowana, ucieknę. Bałam się, że znów dostanę wpierdol. Dystans był w tej sytuacji szczególnie wskazany i mocno się go trzymałam. Z boku mogło to wyglądać, że mam nieco w dupie jego zaloty. Nie miałam. Byłam ostrożna.
100 lat!
Mieliśmy gdzieś wyjechać i razem świętować dwie okazje. Jego i moje urodziny. W planach był przytulny domek w zacisznym miejscu, wspinanie, rybki, przytulanie. Zamiast tego, siedziałam na schodach przed domem i ryczałam ze strachu, przed tym co się ze mną dzieje. Znów miałam mini atak utraty świadomości, coś na kształt lekkiego omdlenia, które trwało może sekundę, dwie.
Kruk próbował mnie pocieszać, ale użył chyba najgorszych możliwych słów do tego. Zaczął mi opowiadać o swoich byłych, a szczególnie o jednej. Sugerował, że może wchodzę w menopauzę tak jak ona. Na tym się nie zatrzymał, zaczął o niej opowiadać, że robiła straszne schizy w tym czasie i dopiero gdy zaczęła brać hormony to się uspokoiła. Nie chciałam tego słuchać. Wkurwiło mnie to. Czułam się tym przytłoczona. Stara i chora.
Tego typu historie o jego byłych, co robiły schizy i jazdy słyszałam parokrotnie, nigdy nie pytałam, co właściwie to oznaczało. Byłam inna przecież, może nawet lepsza. Znów usłyszałam, że gdy robiły te schizy, to wychodził z mieszkania i czasami spał poza domem, a potem tracił seksualne zainteresowanie nimi. Udawałam, że nie słyszę, ale informacja pojawiła się w polu i czekała aż do niej podejdę.
Intensywność
Był bardzo intensywny, więc musiałam to balansować dystansem. Gdy zalewał mnie słowami i swoimi emocjami, źle się z tym czułam, dlatego często przypominałam mu o tym, żeby zwracał uwagę w jaki sposób mi coś opowiada. I nie chodziło mi o milczenie, ale o mniejszą emocjonalność.
Czułam w nim potrzebę dominacji i posiadania racji. Doszło do jednej sprzeczki, po której jego zachowanie zmieniło się dość wyraźnie. Pojawiła się bardzo wyczuwalna złość i niechęć do słuchania mnie i mojej interpretacji przyczyn tej kłótni. Udało się jednak przez to przejść, bez większych ciosów i ran. Odczułam to na sobie, ale szybko puściłam. On zanotował to w pamięci czerwonym długopisem.
Bodźce
Po dwóch tygodniach znów do mnie przyjechał. Cieszyłam się, że go widzę. Był młodszy niż ostatnio, przynajmniej z piętnaście lat. Nie był tym starym, zmęczonym człowiekiem, z którym spotkałam się pierwszy raz. Tamten przypominał sędziego albo prokuratora. Ten teraz, promieniał cudownym miksem młodej chłopięcej zadziornej energii i doświadczonego, dojrzałego mężczyzny. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Jego oczy były radosne, uśmiech łobuzerski i lekki. Przyjechał żeby mnie zobaczyć i zawieźć do lekarza do innego miasta. Mogłam faktycznie na niego liczyć. Totalna abstrakcja dla mnie. „Nikt nigdy aż tak.”
Rano przed podróżą kochaliśmy się czule, a potem niespiesznie ruszyliśmy w drogę. Zdążyliśmy jeszcze przed wizytą pójść na kawę, zapowiadał się fajny dzień.
Po wizycie u osteopaty, poczułam się głęboko zrelaksowana i spokojna. Zabiegi u niego zawsze stawiały mnie na nogi i harmonizowały cały układ nerwowy, czasami efekt po terapii czaszkowo-krzyżowej pojawiał się od razu, czasami na drugi dzień, albo kilka dni później. Ale był zawsze. Przemek zapytał czy specjalnie przyjechałam do niego sto pięćdziesiąt kilometrów, a ja oficjalnie pierwszy raz, odpowiedziałam, że przywiózł mnie mój facet. Nie kolega, nie kumpel. Mój mężczyzna.
Potem były duże sklepy, zakupy, świetny obiad. Wszystko układało się idealnie. Jednak duża ilość bodźców zaczynała mnie przesterowywać. Czułam zmęczenie. Wracaliśmy już po ciemku. W aucie dudniło, rozmawialiśmy. Pojawił się wątek poprzednich relacji, ja coś opowiadałam, potem on. Zaczął wchodzić w emocjonalną narrację, którą znałam z niejednej jego wypowiedzi. Tę historię, którą opowiadał, też już znałam, to była ta, której tak nie lubiłam, o byłych partnerkach i ich jazdach. Poprosiłam, żeby nie mówił w takich emocjach, bo jestem wyczerpana i mnie to bardzo rozbija. Powiedział „ok” i kontynuował dokładnie w ten sam sposób. Nie chciało mi się już drugi raz go o to samo prosić, czekałam, aż skończy i żeby nie powodować kolejnych emocjonalnych tąpnięć, odpuściłam. Udało mi się złapać dystans.
Feralny czwartek
W nocy spałam średnio, obudziłam się z bólem głowy, w ciele mi skwierczało, w czaszce syczało, bolała mnie potylica. Informacja, która pojawiła się w polu poprzedniego dnia, domagała się uwagi, a ja jej nie chciałam słyszeć. Mnie to nie spotka, przecież ten człowiek by mnie nie zostawił. Mamy mentalny, głęboki kontakt, lecimy na siebie, jesteśmy blisko. Mogę na niego liczyć. Zaczynałam mu ufać. Wyznał mi swoje uczucia, więc jestem bezpieczna.
Tak naprawdę nie czułam się bezpiecznie, ta wieczorna rozmowa o schizach, o wychodzeniu z mieszkania podczas kłótni, o braku bliskości, trzymaniu na dystans, karaniu ciszą, napawała mnie lękiem. Przechodziłam przez takie akcje kilka razy w życiu, były traumatyczne.
Zaczęliśmy planować dzień, ja chciałam zrobić mu pyszne wrapy na śniadanie, on twierdził, że szkoda marnować czas i lepiej zrobić coś na szybko i jechać nad rzekę. Miał tego dnia wyjechać. Poczułam się trochę olana, chciałam mu się odwdzięczyć czymś specjalnym, a on mnie zgasił. Byłam rozdrażniona i zmęczona po poprzednim dniu. Źle się czułam fizycznie i psychicznie. Byłam na niego zła, że wczoraj nie uszanował mojej prośby, żeby nie opowiadać w tak bardzo emocjonalny sposób. Nawiązałam do tego i poprosiłam, żeby następnym razem gdy się czymś ze mną dzieli, robił to spokojniej. Odpowiedział, że w aucie było głośno i dlatego tak mówił. Rzucił, że w ogóle to mógł nic nie mówić. Wszedł na bardzo irytujący styl. Tłumaczyłam mu, że nie o to chodzi, co mówił, tylko w jaki sposób to robił. Nie widząc jego zainteresowania zaczęłam się irytować coraz bardziej i bardziej i nawijać. Zdaję sobie z tego sprawę, że mogłam nie być zbyt miła.
Informacja, której nie chciałam słyszeć, pojawiła się w polu.
Pole informacyjne
Wstał nagle z łóżka, mówiąc, że nie podoba mu się to co robię. Mnie również nie podobało się jak ze mną rozmawiał. Wykrzyczał mi, że to mój problem, nie nasz, że mi nie ufa, teraz zajmuje się sobą i wyjeżdża. Wryło mnie. Był tak zły i ostry, że nie było żadnej możliwości kontaktu. Zaczęłam go prosić, żeby został. Nie chciałam tego robić, czułam się tym upokorzona, ale wiedziałam, że jeśli teraz wyjedzie i mnie zostawi samą, wszystko się skończy. Lęk mnie paraliżował, właśnie przeżywałam najgorszy scenariusz odrzucenia. Wszystkie obawy materializowały się. Paliłam się od środka, piekło mnie w czaszce i sercu. Jak on może teraz wyjść, po tym jak się na niego otworzyłam, po tym co zaszło między nami? Jak tak można? Nie było tutaj logicznego powodu takiej reakcji. Tak, były emocje, zgadzam się, zrobiło się niemiło, ok, ale reakcja była nieadekwatna do sytuacji. Można było się jeszcze nawzajem wysłuchać, znaleźć wyjście.
Moje zaufanie i poczucie bezpieczeństwa zostały wysadzone w powietrze. Złapałam się za ostatnią deskę ratunku, za dystans. Opanowałam lęk i zaczęłam się zastawiać co z tym zrobić. Może nic nie robić, może dać mu odjechać, skoro tak wybrał. Skoro wybrał problem, zostawia mnie z nim i karze odrzuceniem. Może po prostu go puścić, nie walczyć, nie żebrać o uwagę, rozmowę. Wycofałam się, stałam z boku i patrzyłam jak się pakuje, zabiera walizkę i mnie zostawia. Powiedział, że zadzwoni. Nie chciałam żeby dzwonił, chciałam żeby został, żeby się opanował. Przejął całkowitą kontrolę nad sytuacją, on decydował, ja nie miałam nic do gadania. Czułam się upokorzona.
Syczało mi w głowie potwornie, Jak to jest że jednego dnia tak bardzo się o mnie martwi i o mnie zabiega, że jedzie z drugiego końca Polski do mnie, a potem jeszcze zawozi mnie do miasta do lekarza, a potem bez mrugnięcia okiem, zostawia samą, nie licząc się z tym jak ja to odbieram. Widziałam swój udział w tym konflikcie, a on? Był bezlitosny w ocenie. Byłam napastnikiem. On był ofiarą.
Ten brak autorefleksji, jego złość i bezwzględność mnie zamroziły. Odjechał. Chciało mi się wymiotować ze stresu. Syczało mi w głowie. Kalibrowałam się na nowo, dystans trzymał mnie za rękę. Zadzwonił po dwóch godzinach, że może przyjedzie, a może nie. Znów go poprosiłam żeby wrócił. Całkiem bez sensu. Wiedząc jednak, że dzieje się coś naprawdę trudnego, że jest to reakcja posttraumatyczna, znalazłam jeszcze siłę, żeby z nim spróbować pogadać.
Zamrożenie
Odjechaliśmy na bok, do lasu. Z minuty na minutę było coraz gorzej, usłyszałam, że musiał wyjechać do miasteczka obok coś zjeść i umyć się nad rzekę. Przecież go nie wyrzucałam, więc po co ten żal w jego słowach. Prosiłam go przecież żeby został.
Siedzieliśmy w aucie. Gdy coś mówiłam wściekał się i przekręcał znaczenie moich słów. Nie miał żadnych hamulców. To nie był moment, na jakiekolwiek porozumienie. Kazał mi wysiąść z auta. Poczułam się jak w najgorszym koszmarze. Miałam do czynienia z kilkuletnim chłopcem niepotrafiącym zapanować nad emocjami, w ciele dorosłego, groźnego mężczyzny, którego się bałam. Wiedziałam, że fizycznie nic mi nie zrobi, ale psychicznie właśnie rozwalał mój mózg. Nie mając pomysłu na nic innego pomyślałam, że może po prostu przestaniemy mówić, usiądziemy razem na ziemi i wylądujemy. Wyciągnęłam do niego rękę, żeby go dotknąć, cofnął się jak oparzony i zaczął bardzo groźnym podniesionym tonem, zupełnie na mnie nie patrząc, mówić, żebym się od niego odsunęła i więcej nie podchodziła, że chce go uderzyć, że był bity i nie pozwoli na to więcej. Odsunął się na kilka metrów.
Współczułam mu bardzo, ale wiedziałam, że kompletnie nie jestem w stanie tego unieść, nie wiedziałam, jak mam reagować. Zamroziłam się, żeby się nie rozpaść. Przestałam czuć. Nie widział mnie, nie słyszał, nie liczyłam się zupełnie. Powiedział, że wraca do domu do swoich przyjaciół, którym ufa i którzy o niego zadbają. Insynuował mi, w mało subtelny sposób, że wraca do ludzi, którzy są dobrzy, nie to co ja. Ja w jego oczach byłam potworem. Odwróciłam się i zaczęłam wracać powoli w stronę domu. Słyszałam jak odjeżdża, było mi to już obojętne.
Zaufanie
Wieczorem dostałam od niego wiadomość, że wrócił do domu bezpiecznie. Nie miałam ochoty tego komentować. Kolejnego dnia z rana, napisał jak zwykle „dzień dobry”. Podlajkował moją rolkę z wycieczki nad rzekę. Stała się ona potem pretekstem do wyrzucenia mi, że dobrze się bawię, kiedy on cierpi. Co było jakąś wyjątkową abstrakcją, bo rolkę nakręciłam i zmontowałam zanim do mnie przyjechał.
Po dwóch dniach wysłał mi wiadomość głosową, brzmiała jak odczyt z jakiejś sprawy sądowej. Bardzo oficjalnie i sztywno. Znów był sędzią, tym samym ostrym, starym człowiekiem, którego poznałam. Zaproponował spotkanie na neutralnym gruncie, ale było tak obwarowane jego oczekiwaniami, że nie miałam zupełnie ochoty się z nim spotykać i ponownie przechodzić przez odepchnięcie, jeśli się z czymś nie zgodzi. W wiadomości poinformował mnie, że ma dość spekulacji i sam nie rozwiąże tego problemu, więc dobrze gdybym mu powiedziała, dlaczego to zrobiłam. Sam przypuszczał, że próbowałam go zniechęcić do siebie, bo było nam zbyt dobrze i się tego przestraszyłam. Druga informacja wbiła mnie dosłownie w fotel. Liczył na to, że z czasem znów mi zaufa.
A co z moim zaufaniem? Nie widział zupełnie swojego udziału w tym konflikcie? Kompletnie nie wziął pod uwagę tego, że mnie odrzucił i zostawił samą, nie chciał słuchać, odpychał mnie, warczał na mnie i wyrzucił z auta.
Napisałam co o tym myślę, uważając na każde zdanie, ale i tak je zinterpretował po swojemu, przekręcając znaczenie. Właściwie co bym nie napisała to i tak wiedział lepiej co mam na myśli. Nie było szansy na żadne porozumienie. Stwierdził, że skoro sugeruję mu terapię, to z niej skorzysta, a tym samym udowodni, że ma rację. Nie mógł z tym iść do sądu, to poszedł do terapeuty.
Dewaluacja
Odpisałam mu ponownie, on zaprzestał na kilku zdaniach, bardzo formalnych. Usunął mnie ze znajomych na fejsie i kazał sobie wysłać klucze do mieszkania i kilka rzeczy, które mi pożyczył. Zabolało. Jednak przepowiednia się spełniła, moja intuicja mnie niestety nie zawiodła. Zatrzasnął przede mną drzwi, a ja nie miałam już żadnej możliwości, żeby je otworzyć. Napisał, że przyjadą znajomi i muszą mieć drugi komplet. Naciągane wytłumaczenie, zwłaszcza, że drugi komplet miał u sąsiadki zostawiony na stałe.
Napisał, że odniesie się jeszcze do tego co napisałam i odezwie się w kolejnym tygodniu jak pozałatwia multum ważnych priorytetowych spraw. Oficjalnie przestałam być traktowana priorytetowo, love bombing się zakończył. Nastąpiła dewaluacja i korona z hukiem zleciała z mojej głowy. Po kilku dniach wysłał mi numer paczkomatu i zakończył naszą romantyczną relację.
Pisanie
Zaczęłam pisać, żeby jakoś to sobie wszystko poukładać. Siadałam rano i pisałam przez kilka godzin, aż do wieczora. Z tych ogromnych ilości zapisanych stron wybrałam kilka i złożyłam z nich opowiadanie „Kruki”. Uważam, że jest to jedno z moich piękniejszych opowiadań. Resztę zapisków skasowałam.
Poczułam ulgę, może na kilka dni. Czekałam, aż się odezwie, nie odzywał się. Nakręciłam film starając się transformować ból związany z odrzuceniem. Nie mogłam spać. Codziennie rano, czasami w nocy, nagrywałam się na dyktafon. Tych wiadomości było po kilkanaście dziennie, w sumie kilkadziesiąt godzin nagrań. Raz ryczałam, raz byłam ostra jak brzytwa, raz zdystansowana i na stand – upie. Wszystko kasowałam, żadnej mu nie wysłałam.
Powiedział, że się odezwie, to się odezwie. Przecież jego słowo było pewniakiem. Tak twierdził. Mijały koleje tygodnie rozwałki emocjonalnej. Nic mi już nie pomagało, ścisk w żołądku wywoływał mdłości. Dystans przestał istnieć. Czekałam, on milczał.
NOP
Na mój stan emocjonalny nałożyła się jeszcze jedna poważna sprawa. Wbiłam sobie w palec grubą drzazgę, podczas prac w ogrodzie i ta drzazga złamała się w palcu na kilka kawałków. Co jakiś czas jeden z nich udawało mi się wydusić, rana się goiła, ale kolejna drzazga powodowała kolejny stan zapalny, rana ropiała i schemat się powtarzał. Straciłam w palcu czucie, wtedy wylądowałam u chirurga. Moczenie, maści i obserwacja. Na trzeciej wizycie pogrzebał mi skalpelem i jakoś palec zaczął w końcu działać. Niestety gdy poszłam do lekarki po skierowanie do specjalisty, postraszyła mnie, że mi ręka odpadnie po tych ingerencjach i skierowała mnie na szczepienie na tężec. Po zastrzyku pojechałam nad rzekę, żeby się zrelaksować.
Położyłam się na plecach i poczułam potężne zawroty głowy, nie wiedziałam gdzie jest góra, gdzie dół, korony drzew skleiły się z taflą wody. Zaczęłam się topić, nie mogłam odwrócić się na brzuch, ciało zupełnie mnie nie słuchało. Dostałam ataku paniki, miotałam się w tej wodzie, aż w końcu udało mi się wyczołgać na brzeg. Zwymiotowałam się i zaczęłam płakać. Byłam przerażona i słaba, bolała mnie cała ręka po zastrzyku, mięśnie, głowa, żołądek. Wszystko wirowało. Doszłam do auta podpierając się kijem, który znalazłam na brzegu i jakoś dojechałam do domu na skróty przez las.
Zawroty głowy trwały przez prawie trzy tygodnie, dostałam porażenia układu nerwowego po szczepieniu i nie miałam siły nawet chodzić. Tata zawoził mnie na biorezonas, który powoli stawiał mnie na nogi. Przyjmowałam także wodór na odtrucie i wzmocnienie. Po trzech tygodniach dzięki połączeniu kilku metod, odzyskałam w miarę równowagę, żeby samodzielnie egzystować.
Samotność
Byłam w tym wszystkim sama. Nie zwierzałam się nikomu. Nie miałam do kogo, więc znów pisałam. Wylewał się ze mnie jakiś czarny, gęsty szlam. Rozstanie z Krukiem poruszyło we mnie temat uległości. „Bądź grzeczna, to nic ci się nie stanie” to były słowa pewnego araba, którego poznałam mając dziewiętnaście lat. Nie tylko napisałam o tym opowiadanie, ale również nakręciłam film. Słowa Kruka, parafrazując brzmiały: „Przeproś i postaraj się, żebym znów mógł Ci zaufać.” Mieliło się we mnie, musiałam coś z tym zrobić, komuś powiedzieć.
Kiedy ten największy ból wypłynął ze mnie, poczułam, że chcę jeszcze o czymś powiedzieć. Nagrałam kolejny film, na temat piękna i poczucia własnej wartości „Jestem piękna„. Gdy to zrobiłam, stwierdziłam, że muszę się ruszyć z domu, bo eksploduję. Potrzebowałam zmienić otoczenie, przestać analizować, wyjść do ludzi. Przestać być samotna. Nabrać dystansu.
Ruch
Gdy poczułam się lepiej, zapakowałam się w busa i spontanicznie wyjechałam na Jurę, żeby się powspinać i pojeździć na rowerze. Ten ruch spowodował, że odważyłam się wysłać Krukowi krótką wiadomość, że chciałabym to wszystko jakoś omówić, że chciałabym zostać usłyszana. Dałam mu możliwość wybrania jednej z opcji: że mogę się nagrać, możemy pogadać, albo on sam może coś zaproponować. Wzięłam ulubioną sukienkę, kapelusz i lekkie sandałki, w razie gdyby chciał się spotkać. Odpowiedź była surowa, krótka. Nie był zainteresowany żadną propozycją. Nie chciał mieć ze mną kontaktu, rzekomo z troski o mnie, żeby mój stan zdrowia się nie pogorszył. Te słowa brzmiały jak bardzo nieśmieszny żart. Mój stan zdrowia był przez ten czas poniżej jakiegokolwiek poziomu, m.in. z tego powodu, że miał mnie w dupie.
Nagrałam się wobec tego drugi raz, już dłużej, opisując moje spostrzeżenia na temat tego co zaszło w „feralny czwartek”, jak sam nazywał to zdarzenie. Krok po kroku zrobiłam analizę tego wydarzenia. Opowiedziałam mu jak się przez ten czas czułam, że czekałam aż się odezwie, że już dłużej nie mogę być taka zawieszona, że mnie to rozwala. Odpowiedź była jeszcze gorsza od poprzedniej i przyszła dopiero po kilku dniach. Wynikało z niej tyle, że uważał, że kłamie, bo oglądał moje rolki i wcale nie widać na nich, że przechodzę jakiś kryzys. Nie wierzyłam w to co czytam. Widział siebie nadal jako ofiarę mojej przemocy. On cierpiał prawdziwie, nie to co ja. Dzięki wsparciu oddanych przyjaciół powoli dochodził do siebie, po tym co zrobiłam, podczas gdy ja, w tym samym czasie, dobrze się bawiłam i miałam wszystko w dupie.
Znów doszło do mnie, że on zupełnie mnie nie słyszy. Napisałam, że wiele dla mnie znaczył, że dzięki niemu znów otworzyłam swoje ciało, po tych wszystkich kurewskich traumach, o których nawet mu nie mówiłam, bo były tak bolesne. Odpisał, że moje traumy seksualne to nie jego problem i dziwi się, że sobie tego nie uzdrowiłam na terapii, na którą chodziłam.
Długo nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć. Było to kurewsko zimne i nieczułe. Wszystkie słowa wysypały mi się z ust, głos ugrzązł w gardle. Napisałam maila. Nie odpisał.
Karanie ciszą
Nie znosiłam tego mechanizmu, był mi on aż za dobrze znany z domu rodzinnego. Moja matka nigdy nie uważała za słuszne przyjrzenie się temu co robiła, lub czego nie robiła w stosunku do mnie. Normą też było granie ofiary i wzbudzanie we mnie poczucia winy, a także odcinanie się ode mnie, żeby mi pokazać, że jest tak urażona i tak dotknięta, że pierwsza muszę do niej podejść i przeprosić. Odcięcie od niej było tak bolesne, że w końcu się łamałam, przynajmniej dopóki byłam dzieckiem. Nienawidziłam karania ciszą i braku przestrzeni na wysłuchanie mojego punktu widzenia.
Za matką zawsze stawał ojciec, dla zasady, przeważnie nie rozumiał problemu, ale i tak za nią stawał. Czasami, na szczęście bardzo rzadko, chwytał mnie za ramiona, potrząsał i dociskał do ściany, częściej jednak używał groźnego krzyku. Kurczyłam się pod nim, zamrażał mnie. Ten krzyk był straszny, z samych trzewi, mogły od niego runąć mury, a na pewno coś we mnie zabijał, jakieś resztki wiary i zaufania do siebie, których nie posiadałam nigdy zbyt wiele. Tylko tyle żeby starczyło na przeżycie. Nie dało się z tym osiągać żadnych celów, nie dało się błyszczeć między rówieśnikami. Nie czułam w sobie piękna, którym mogłabym przyciągnąć mężczyznę.
Byłam bardzo odcięta od swojej kobiecości. Rzucałam się w relacje, które były dla mnie upokarzające, żeby sobie udowodnić, że sobie poradzę z brakiem czułości, zainteresowania, miłości. Myślałam, że da się ulepić coś pięknego z niczego. W ten sposób nie byłam w związku, w którym byłaby zachowana równowaga i przepływ. Nie było chyba nigdy relacji, która byłaby mocna mentalnie i seksualnie. Dojrzała i w pełnym zaufaniu, a jednocześnie dzika, bez sztywnych zasad i regulaminów. Były króciutkie epizody, gdzie czułam i byłam odczuwana i wiedziałam, że idzie z obu stron. Przeważnie szło z jednej, albo z mojej albo z czyjejś. Nie chce mi się wchodzić głębiej w ten temat. Tyle wystarczy. Już o tym pisałam.
Coś tu śmierdzi
Kruk zastosował podobną metodę, czyli przerzucił cały ciężar tego wydarzenia na mnie, nie zastanawiając się nawet, że w tym idealistycznym i perfekcyjnym wizerunku, który stworzył jako własną tożsamość, mogło coś jednak nie być takie zajebiste. To był MÓJ problem. I teraz, żeby uwiarygodnić wizję samego siebie jako nieskazitelnego, musiał przywołać na pomoc przyjaciół, którzy tak jak mój ojciec stający za matką, mieli mi pokazać, że jestem bez szans w tym starciu.
Niesmak do tego typu zagrywek mogłam wyrazić jedynie grymasem twarzy, wyglądałam wówczas jakby mi coś śmierdziało. Czułam, że coś się właśnie odpierdala i smród tego zjawiska był nie do wytrzymania. Czasami zauważałam w lustrze mimiczną reprezentacje swojego samopoczucia. Była ona znana nie tylko mnie, bywała pretekstem, do żarcików i szydzenia ze mnie. W niektórych momentach w życiu, nie mogłam sobie pozwolić na nic innego, tylko na ten grymas, bo przeciwnik posiadał mocniejsze karty w rozgrywce.
Triangulacja
Wciąganie do konfliktu osoby trzeciej i ustawianie jej w kontrze do nas, ma obniżyć nasze morale i uzyskanie przewagi. Jak każda metoda przemocy emocjonalnej ma swoją nazwę i brzmi: triangulacja. Ilość i ranga wciąganych ochroniarzy, ma również znaczenie, chociaż już jedna potrafi mocno wytrącić z poczucia stabilności. Szef może użyć naszych znajomych z pracy mówiąc, że myślą o nas tak samo, co on. Znajomy czy „przyjaciel” również może się skutecznie posłużyć w takiej walce innym wspólnym znajomym. Dziecko w piaskownicy śmiało może powiedzieć: „Krzysiu też cię nie lubi”. Można się również powołać na jakieś z dupy prawo, amerykańskich uczonych, rzekomych ekspertów, na sam fakt, że o tym mówiono w telewizji, na religie, Boga itp.
Triangulacja może zatrzymać się na gadaniu jawnym, ale może być też utajona, czyli takie klasyczne obrabianie dupy i szukanie sprzymierzeńca. Może być rzekoma, czyli fałszywa, bo wciągana osoba do tej gry może nawet o tym nie wiedzieć, ale może pójść o krok dalej, czyli wciągana osoba, jest za pan brat z agresorem.
Zasada jest odwrotnością zasady: jeden na jednego.
Intencją Kruka, było pokazanie mi, że ma poparcie wśród ludzi, którzy wiedzą jakim jest dobrym człowiekiem. Miał jeszcze terapeutę. Była więc po drugiej stronie cała armia. Znałam tego typu manipulacje, więc nie weszłam w nią głęboko emocjonalnie. Czułam, że jest to akt obronny i wynika z jego licznych zranień, które w związku z tą całą sytuacją się odezwały. Musiał być bardzo osamotniony gdy był mały i miał przeciw sobie dorosłych ludzi, którzy mieli go chronić, a stosowali wobec niego przemoc. Skutek tego zabiegu, który stosował, dotykał mnie jednak, bez względu na to, czy robił go z premedytacją, czy nie. Dlatego trzymałam się na dystans, bardzo blisko samej siebie.
Gaslighting
Ta metoda często idzie za rączkę z inną, z gaslightingiem, czyli, bardzo w skrócie: zaburzaniem osądu jakiejś sytuacji, czyjegoś zachowania, poprzez umniejszanie, wyolbrzymianie, przekształcanie, zaprzeczanie, kłamanie względem tego co zaszło. Gaslighting na celu doprowadzić do utraty zaufania, do tego co się widzi, słyszy. Stosowany długotrwale, mówiąc potocznie, ogłupia. Powoduje głęboki dysonans poznawczy.
Posłużę się przykładem z mojego własnego życia. W moim domu rodzinnym mieszkał hipopotam, w dużym pokoju i wszyscy udawali, że to jest całkiem normalne. Hipopotamem był dziadek i nie wchodząc w szczegóły, był bardzo zaburzony i życie z nim było koszmarnie ciężkie. Moja rodzina dostosowała się sytuacji, do tego stopnia, że traktowała to jako coś naturalnego. Akceptacja tego symbolicznego hipopotama i tego co robił, wpłynęła na zaburzenie osądów kolejnych pato zjawisk i akceptacją ich, bez potrzeby zmian. To oczywiście nie dotyczyło tylko dziadka i nie był tym jedynym „winnym” od którego wszystko się zaczęło. Sięgnęłam pamięcią do czegoś co było na tyle wyraźne dla mnie, że zapisało się jako tzw. początek.
Toksyczne zachowania były normalizowane i sprzeciwianie się im, było traktowane jak atak. Najważniejsze żeby nie było awantur i było miło. Nie musiało być prawdziwie miło, co wynikałoby z poczucia bezpieczeństwa i prawdy. Miało być miło, dla zasady. Cholera mnie brała, gdy widziałam, jak patologiczne sytuacje przysypywane są cukrem pudrem i uśmiechami. Z wielką satysfakcją rozpierdalałam te układy. Dość wcześnie mówiono mi, że robię problemy, jestem nieposłuszna itp. Dlatego poszłam na terapię, żeby się przekonać, czy wszędzie to tak wygląda, czy to jest jakaś norma, czy faktycznie jest coś ze mną nie tak, że tylko mi to przeszkadza i to widzę? Czy fakt, że każdy członek rodziny cierpiał w konkretny fizyczny sposób nie było dowodem, że jest bardzo źle? W naszej rodzinie było wszystko: zaburzenia odżywiania takie jak bulimia i anoreksja, alkoholizm, pracoholizm, depresja, nowotwór i inne choroby, próby samobójcze itd.
Szukając rozwiązania
Najłatwiej jest kimś manipulować gdy ktoś czuje się słabszy, jest chory, boi się, jest w jakiś sposób zależny np. egzystencjalnie – dzieci, finansowo – matka zajmująca się dziećmi, będąca na utrzymaniu męża.
Gdy coś mi śmierdziało i mówiłam o tym na głos, w przypadku relacji rodzinnych szły komunikaty: on tak nie chciał, wcale tak nie myślał, inni mają gorzej, to dlatego bo: i tutaj była cała lista usprawiedliwień danego postępowania np. taty, albo dziadka.
Mój były, który był nauczycielem i posiadał liczne talenty wpływania mentalnego na podopiecznych, korzystał z komunikatów: może to z tobą jest coś nie tak, tylko ty masz problem z szefem (w momencie kiedy byłam mobbingowana przez 5 lat wraz z innymi pracownikami, którzy systematycznie uciekali, albo byli zwalniani), za szybko się denerwujesz (po tym jak przez cały dzień zwracał mi uwagę, że nie tak kroje chleb, nie tak smaruje masłem, nie tak obieram ziemniaki itp.) udawał, że wcale czegoś nie powiedział, nie zobowiązał się do czegoś itp
Kruk też próbował mi insynuować, że źle słyszę, że czegoś nie powiedział, zrzucił to nawet na mój stan nerwowy, co było dość zabawne, że wychodził z pozycji zdrowej jednostki, sam mając układ nerwowy ledwo funkcjonujący.
Zatrzymam się w tym miejscu. Ja również nie byłam krystaliczną jednostką. Chciałam pokazać schematy i programy, w których chyba wszyscy żyjemy i chcąc się z nich uwolnić, musimy mieć wiedzę, na temat ich konstrukcji, do czego służą. Nie po to żeby sobie nawzajem wskazywać palcem, wyzywając od toksyków i szukając winnego, ale po to żeby znaleźć inne sposoby rozwiązania napięć, które powstają pod wpływem miliona emocji.
Z popiołów
Wracam do tego co działo się u mnie w tym czasie. Nie wiedziałam co robić z brakiem odzewu z jego strony, więc znów wyjechałam na Jurę. Przypomniał mi się nasz pierwszy wspólny długi wyjazd, to jak o mnie dbał, jak czułam się bezpiecznie. Brakowało mi tego. Teraz spałam sama, na skraju nieznanej mi jurajskiej wsi. Gdy obudziłam się rano, cała i zdrowa poczułam w sobie moc, której dawno nie czułam. Jakbym wróciła do siebie. Nagrałam się i wysłałam wiadomość, ostatnią, bez proszenia, żeby na nią odpowiedział. Nie wiem nawet czy odsłuchał, nie było żadnej reakcji. Powiedzieć, że to było chujowe z jego strony, to jakby nic nie powiedzieć. W końcu zrozumiałam, że dla niego już dawno się wszystko zakończyło.
Wystarczy. Dość usprawiedliwia kogoś, kto ma mnie w dupie. Zaakceptowałam wszystko co się wydarzyło. Puszczałam powoli ból, który rozrywał mnie od środka.
Dzięki sesji regresu hipnotycznego, widziałam co stało za tym zdarzeniem i co dolało oliwy do tego małego pożaru, który wtedy wybuchł. Kiedyś o tym napisze, bo to jest gruby temat, wart oddzielnego wątku.
Dalsze myślenie, analizowanie i domyślanie się, co on czuje, czy się odezwie czy nie, nie miało najmniejszego sensu. Nie był Krukiem, był pieprzonym smokiem, a przynajmniej taki był do niego podpięty. Spalił mnie na popiół. I dobrze. Czułam się jak Feniks po tej samotnej nocy spędzonej na Jurze. Wspinałam się dwa dni. Raz z jakimś Czechem, drugi raz z dziewczynami z Gdańska, a potem pojechałam dalej, na Dolny Śląsk. Złapałam znów dystans i z dnia na dzień rosłam w moc. Dystans do moich emocji zwiększał się z dystansem przejechanych kilometrów. Przez kilka kolejnych dni nie wiedziałam gdzie będę nocować, co będę robić. Gdy zabierał mnie lęk, odwracałam się na brzuch i tak jak w tej rzece, płynęłam do brzegu. Tam mentalnie wymiotowałam i znów ruszałam w podróż.
Ulga
Najpierw jeździłam na rowerze wokół Ślęży, gdzie dobre zdziczałe jabłonie, rosnące na skraju lasu i pól, karmiły mnie swoimi owocami. Następnego dnia wjechałam na szczyt o wschodzie słońca. Przy zjeździe przebiłam dętkę. Żeby wrócić na parking musiałam zmienić ją w sumie trzy razy, bo zapasowa była uszkodzona, więc wymieniłam ją znów na pierwszą, a potem musiałam ją pompować co dziesięć minut. Mimo tego, czułam się niesamowicie dzielna i sprawcza. Nauczyłam się sprawnie zmieniać dętki nawet przy pomocy złamanej łyżki. Wieczorem wylądowałam w Srebrnej Górze. Przez kolejne dwa dni dałam sobie ostrego łupnia na trasach enduro, byłam zmęczona, ale napięcie emocjonalne puszczało. Na końcu wspinałam się na Szczytniku z nowo poznanym chłopakiem. Chłonęłam każdą piękną chwilę lata, cieszyłam się wszystkim, obojętnie czy bolała mnie głowa, czy byłam niewyspana, czy miałam doła. Poznałam ciekawych ludzi, bardzo życzliwych, którzy towarzyszyli mi na poszczególnych odcinkach tej spontanicznej wyprawy.
Po sześciu dniach byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się nawet wyjść z busa, żeby się wysikać. W końcu osiągnęłam spokój. Mogłam wrócić do domu. Puściło najgorsze. Przestał mnie boleć splot słoneczny, przestało piec w głowie. Przestałam się zastanawiać dlaczego tak zrobił, dlaczego się nie odzywa. Znów miałam siebie, wprowadziłam dystans do emocji, które towarzyszyły mi noc i dzień bez przerwy, przez dwa miesiące. Poczułam ulgę. Gdy wróciłam… zaczęłam znów pisać.
Zimno mi
Ten mężczyzna był połączeniem całkiem nowych, cudownych męskich jakości i starych brutalnych metod i zachowań. Mimo tego, żeby był świadomym facetem, korzystał z technik, których nie cierpiałam. Nie mogłam uwierzyć, że mnie tak po postu zostawił i odciął się ode mnie. Zwłaszcza, że przed czwartkiem byłam wielbiona jak Maryjka w wiejskiej kapliczce, otoczona plastikowymi różami i kolorowymi wstążkami.
Samej emocjonalnej reakcji, nie było mi ciężko zrozumieć, wybaczyć, widziałam w tym traumę, konsekwencje jego ciężkich doświadczeń. Owszem ciężko mi było znieść, że spierdolił ze statku i zostawił mnie samą podczas sztormu, ale ciężej, że obrócił kota ogonem, pokazując, że to on jest poszkodowanym i oczekuje, że to naprawię i znów będzie mi mógł zaufać. Tym mnie zaorał. Zamiast spojrzenia krytycznie na swoje zachowanie próbował na mnie wymusić uległość. Poczułam się pozbawiona możliwości konfrontacji i obrony, bezradna, samotna, odrzucona. I jeszcze to pierdolenie, o tym, że terapeuta ma mu przyznać rację i wręczyć medal za całokształt prac związanych z rozwojem osobistym. Mam nadzieję, że dostanie medal i to ze złota, a do tego order za odwagę i puchar mistrzów, pół królestwa i rękę księżniczki.
Odebranie kluczy, wywalenie ze znajomych, nieodpowiadanie na wiadomości, albo odpowiadanie w zimny i punktujący sposób były tak czytelnym znakiem, że dla niego to koniec, że trzeba było być wyjątkową idiotką, żeby próbować go tłumaczyć, wysyłać maile, głosówki, a przede wszystkim czekać aż się odezwie. Jeszcze brakowało do kolekcji, żebym do niego pojechała i spytała dlaczego. To byłam stara ja, ta nowa podniosła się z kolan i z podniesioną głową, wypiętymi cyckami poszła w swoją stronę.
Nie miałam już nic do powiedzenia, zrezygnowałam z dalszego kontaktu.
Usłysz mnie
Jak Ci powiedzieć, że to tak kurewsko zabolało. Stanąłeś przeciwko mnie, a miałeś mnie chronić. W ciągu kilku chwil zdegradowałeś z królowej na potwora. Wybrałeś problem, zamiast mnie. Uciekłeś. Zostawiłeś mnie samą w momencie, gdy najbardziej Cię potrzebowałam.
Nigdy więcej nie będę uległa wobec mężczyzny, po to żeby mnie nie odrzucił, zaakceptował, kochał. Myślałam, że to wiesz. I nie chcę uległości, Twojej również. Radzę sobie bez Ciebie, tak jak zawsze sobie radziłam. Rozpadłam się w środku i złożyłam na nowo. Jestem silna bez względu na to, czy jestem sama czy z kimś.
Potrzebuję mężczyzny przy którym mogę zdjąć zbroję, który zobaczy moją wrażliwość, poczuje moją delikatność, to są moje dary. Gdy warczę, to bronię tego co we mnie ignorujesz. Daję znak, że to dla mnie ważne. Jak wtedy rano. Nie tresuj mnie, nie każ mi upaść do Twoich kolan, tak jak zrobiłeś zaraz po ucieczce. Samica sprawdza wilczego samca gdy na niego warczy, czy wystoi i pokaże kim jest, czy się wystraszy i ucieknie, bo nie jest gotowy. Nie będę prosić, żebyś do mnie wrócił, nigdy. Potrzebuję silnego mężczyzny, przy którym mogę być w łagodności i rozluźnieniu, przy którym mogę też pokazać kły, gdy poczuję się zagrożona.
Owoc Jabłoni
Zostawiam to, niech się mieli, niech przeobraża, wypala, odkaża, zrasta. Co miało się stać, stało się. Prędzej czy później i tak by do tego doszło. Wszystko i tak jest iluzją, sprawnie zaaranżowaną grą, w którą gramy sądząc, że jesteśmy wolnymi istotami.
Spotkanie z Krukiem czy Smokiem, wolę go jednak nazywać Krukiem, pokazało mi, że jakości, których potrzebuję, takie jak: opiekuńczość, czułość, wsparcie, są dostępne. Mogę je wybrać, nie jestem skazana na bylejakość. Przed opiekuńczością broniłam się najdłużej. Myślałam, że to głupie, że mnie to osłabi, ale gdy jej zasmakowałam, to wiem, że nigdy więcej nie wybiorę mężczyzny, który taki wobec mnie nie jest. Poczułam dzięki niej jaka jestem delikatna, wrażliwa i nie tracę nic ze swojej siły, więc przeciwnie, czuję się wzmocniona i uszanowana, całkowicie rozluźniona.
Dzięki jego seksualnemu zainteresowaniu mną, poczułam swoją kobiecość, która buchnęła jasnym, gorącym, ogromnym płomieniem i spaliła resztki gówna, którym byłam oblepiona po poprzednich związkach.
Moja samotna podróż przywróciła mi poczucie sprawczości. Pokazała mi, że potrafię się uzdrawiać, fizycznie i psychicznie, regulować emocjonalnie. Wyprowadzać myślą i ruchem ze stanów totalnej zamuły i lęku. Poprzez zdrowy dystans uspokajać system nerwowy.
Jestem jak modelka dla malarza, rzadko bywam w tak biernej postawie. To mój i jego portret. Nasz wspólny proces. Nie jest łatwy, bo jestem równie gwałtowna co spokojna. I wiele mnie kosztuje, że nie wyciągam teraz ciupagi, jak na Zakopiankę przystało i nie lecę rozwalić mu łba za to, że mnie zostawił. Cierpliwie zajmuję się polerką ostrza, a potem odwieszam siekierę w ciemny kąt. Wracam do ogrodu. Idzie jesień. Dojrzewam w palącym słońcu, deszczach i wichurze. Jak owoc dzikiej Jabłoni.
Broników, sierpień – wrzesień 2024 r.
Wszystkie fotki są mojego autorstwa i pochodzą z solo wyprawy, o której napisałam. Nie wyrażam zgody na ich wykorzystywanie bez mojego pisemnego upoważnienia.
Tekst nie jest dokumentalnym zapisem moich przeżyć, to forma artystyczna, służąca do wyrażenia siebie.
Wesprzyj rozwój mojej twórczości, postaw mi kawkę jeśli uważasz, że te treści są dla Ciebie inspirujące i wartościowe.