
Lipki i Giewont. Miejsce gdzie uczyłam się wrażliwości i delikatności. Fot. Anita Burban
To historia o tym, jak siebie uzdrowiłam i odzyskałam moc, kiedy stałam się autentyczna i świadoma swojej wrażliwości i delikatności. Pozwoliło mi to odczuwać przyjemność bez towarzyszącemu, od tak dawna, wstydu i poczucia winy oraz bardzo mnie do siebie samej zbliżyło i dało poczucie bezpieczeństwa.
Obie wartości są dla mnie jak dwie górskie rzeki, które objęłam delikatnością i potraktowałam z wrażliwością, a gdy to zrobiłam, napełniły mnie zimną, świeżą wodą.
Spotkanie
Dopuszczenie delikatności i wrażliwości do świadomego przeżywania, to jedno z najważniejszych spotkań z samą sobą. To spotkanie jest wyjątkowe, bo towarzyszył mi przy tym inny człowiek i dzięki temu, całe to zjawisko stało się mocniejsze w odbiorze. Chwilę Wam o tym opowiem, może dzięki temu zainspiruję Was do własnych poszukiwań i odkrycia tych wartości w sobie.

Wielka Koszysta, Kasprowy Wierch, Giewont i Czerwone Wierchy, widok z Lipek. Fot. Anita Burban
Lipki
Gdy byłam małą dziewczynką, moją ulubioną zabawą w lecie, było siedzenie na Lipkach. To taka duża łąka w Zakopanem, z widokiem na majestatyczną, północną ścianę Giewontu, a także na Czerwone Wierchy i Kasprowy Wierch. Po drugiej stronie znajduje się Gubałówka z miękkimi, kobiecymi kształtami, przeplatana łąkami i lasami.
Im byłam starsza, tym więcej na tych Lipkach siedziałam. Wystarczyło, dosłownie, bez przenośni, siedzenie i patrzenie jak zmienia się światło, układają cienie, poruszają chmury. Lubiłam też zbierać polne kwiaty. Najpiękniej było zawsze na przełomie maja i czerwca, przed koszeniem. Długie różowe pałeczki Rdestowca wężownika, Jastruny, Koniczyna czerwona, Dzwonki, Firletki, Niezapominajki, ogromnych rozmiarów Babki lekarskie i poukrywane w rowach Kaczeńce. Dżungla obfitości i piękna. Robiłam z nich ogromne bukiety dla mamy, babci i dla siebie.
Lipki w zimie zamieniały się w ostrą górkę, gdzie uczyłam się jeździć na nartach i prułam na sankach. Były poligonem do wariackich zabaw. O każdej porze roku i dnia zachwycały mnie.

Gubałówka. Fot. Anita Burban
Satva
Obserwacja przyrody była moją medytacją, zespoleniem z czymś wewnątrz i z czymś na zewnątrz. Spójność ze wszystkimi świadomościami wokół mnie, z każdym ziółkiem, pająkiem, motylem, chmurą, kamieniem, błotem, wodą w rowie, owcą, wiatrem. Posługując się terminologią Ajurwedyjską osiągałam w ten sposób głęboko harmonijny satviczny stan.
Dla mnie kwiat nie był kwiatem, był złożonym organizmem, którego można było podziwiać, wąchać, smakować, rozmawiać. Tak też było z pozostałymi organizmami wokół mnie. Teraz wiem, że trafiłam w tym wcieleniu do Zakopanego, z ogromnej tęsknoty za moim pierwotnym pięknym domem.

Widok z Lipek w kierunku Tatr Zachodnich. Fot. Anita Burban
Szalupa ratunkowa
Moje dzieciństwo nie było do końca sielanką, nie wchodząc w szczegóły, powiem tylko, że w domu istniały poważne zaburzenia i przemoc, głównie psychiczna. Mała przestrzeń domu, mieściła w sobie trzy pokolenia straumatyzowanych mieszkańców i sąsiadów, co powodowało liczne napięcia i dalszą traumatyzację poszczególnych istot. Dom był przystankiem dla wielu życiowych rozbitków i taką formę zachował do dziś. Ktoś postawił ten dom, pewnie nawet nie wiedząc dla ilu istot będzie niczym szalupa ratunkowa. Dom to oddzielna historia, która pisze się bez przerwy i wyjdzie w osobnej opowieści.
Moje nurkowanie w przyrodzie było więc formą regulacji emocjonalnej. To jej zawdzięczam w głównej mierze delikatność i wrażliwość.

Osiedle Gaj, Wrocław. Zdjęcie pochodzi ze strony: https://polska-org.pl/5610526,foto.html?idEntity=518915
Odrealniona
Gdy miałam 7 lat przeprowadziliśmy się z Zakopanego do wielkiego miasta Wrocławia, na nowo budowane osiedle jedenastopiętrowych bloków tzw falowców, w samo centrum brutalizmu. Zamiast Giewontu obserwowałam wysokie dźwigi układające kolejne betonowe fragmenty ścian. Post komuna budowała ule dla robotnic i robotników. Ten widok był koszmarem.
Okazało się, że moja wrażliwość i delikatność nie mogły się w tym nowym świecie odnaleźć. Coś co było moim naturalnym stanem, tutaj nosiło znamiona odrealnienia. Byłam dziwna, spokojna, małomówna, za cicha jak na miasto, za mało przebojowa, nie potrafiłam wywalczyć sobie miejsca w grupie, miałam to w sumie gdzieś, nie ciągnęło mnie do współzawodnictwa. Przerażał mnie hałas, ilość dzieci w klasie i przymus do robienia masy rzeczy, których nie chciałam robić. Indoktrynacja i przemoc w placówce tresury społecznej kastrowała mnie i wypalała jak randap.

Osiedle Gaj, Wrocław. Zdjęcie z Wikipedii, autor nieznany
Matrix
Gdy byłam dzieckiem czułam, że ten abstrakcyjny system edukacji jest zły. Dziś nie tylko to czuję, już to wiem i wcale nie wydaje mi się to dziwne, że źle się tam czułam. Na przykład absurdem i przemocą jest uczenie dzieci w zamkniętej klasie, jak wygląda drzewo i nazywa roślina na obrazku, zamiast iść z nimi do lasu i zobaczyć jak wygląda naprawdę. Absurdem jest nauka czytania pod presją i oceną powodująca poważne zaburzenia układu nerwowego i hormonalnego skutkująca nadmierną produkcją kortyzolu i upośledzeniem funkcjonowania części mózgu, od hipokampu zaczynając. Oczywiście nie dotyczy to tylko nauki czytania, chociaż od tego się zaczyna, chodzi o resztę śmieci wtykanych nam przemocą do głowy. Buntowałam się w środku, w ciele, na zewnątrz nie umiejąc jeszcze tego pokazać.
A potem liceum i kolejne wciąganie przez system w chory rytm życia.

Górka na Gaju, dawne wysypisko śmieci.
Wysypisko śmieci
We Wrocławiu nie było Lipek, nie było gdzie uciec. Na szczęście czy nieszczęście, zależy od punktu widzenia danej istoty, betonowe osiedle budowane było na terenach ogródków działkowych i sadów. Była jeszcze wysoka górka, stare wysypisko śmieci i gruzu powojennego. To było wszystko i musiało mi to wystarczyć. Doceniam tym samym ten fragment dzikiego życia, który był moją oazą na pustyni. Tam uciekałam.

Owce na Lipkach. Fot. Anita Burban
Wielowątkowość
Nie będę opisywać każdego kolejnego etapu swojego życia. Chcę pokazać, jak to się zaczęło. Wszystko co się działo, co niby miało rozwijać wrażliwość bazując na delikatności, w rzeczywistość ją miażdżyło. To co opisałam, ten dziwny, niszczący program dotykał każdego obszaru życia, gdy skończyła się szkoła, był obecny w pracy, w relacjach i powodował kolejne rany, które po jakimś czasie podchodziły ropą, a potem zdrowiały, rozwarstwiając mnie i scalając na przemian. Na przemian silna i słaba. Każda z tych warstw stawała się osobną tożsamością, która składała się na jedną. Dzięki tym procesom poznałam osobiście wiele struktur, punktów odniesienia. Dzięki umiejętności obserwacji, którą nabyłam podczas patrzenia na zmieniające się światło na Giewoncie, obserwowałam procesy, które chciały mnie ukształtować.
Wyciągnęłam i wyciągam nadal, wiele profitów z tych procesów, np potrafię zmieniać tzw zawody, nie fiksując się w jakiejś dziedzinie za zawsze. Mogę być grafikiem, robić biżuterię, uczyć wspinania, masować. Dzięki temu umiem wybierać i sięgać po to co mnie na dany moment rozwija i kręci.

Róg, pasmo Zaworów. Fot. Anita Burban
Wrażliwość
Niestety podczas tych procesów można się również zagubić i przestać sobie ufać. A stąd już tylko kroczek do kalectwa czy śmierci. Dzięki dużej wrażliwości jest się też bardzo wrażliwym na innych ludzi, zwłaszcza na ich cierpienie i ból. To też może być pułapką, bo potrafi przenieść punkt ciężkości z siebie na inną istotę, do tego stopnia, że człowiek przestaje się liczyć sam ze sobą. Jest tak głodny miłości do siebie, że chce kochać innych nawet kosztem siebie. Te poszukiwania są szalone i niebezpieczne, gwałtowne i destrukcyjne jak chlanie alkoholu żeby być w stanie flow.

Panorama z platformy widokowej z Chełmska Śląskiego do Łącznej. Fot. Anita Burban
Delikatność
Miażdżona przez dekady delikatność przybrała formę ofiary i włączył się program przetrwania, który rozhulał się we mnie na całego. Ciągle udowadniałam komuś, że jestem wartościowa, że znam się na tym co robię, że mogę z siebie dać więcej, że zniosę wszystko co mi się narzuci na plecy, że wybaczę zdrady i brak miłości, że wytrzymam wszystko. Wytrzymam i przeżyję, wyczołgam się za każdym razem, bo muszę być silna i nie chcę słyszeć od nikogo, że jestem na coś za słaba, za miękka, za delikatna, zbyt lękliwa, że zbyt szybko się denerwuję. Zamiast wsparcia dostawałam baciki i baty. Delikatność w niczym mi już nie pomagała, była jak kula u nogi, miałam do siebie pretensje, że nie potrafię mieć wszystkiego w dupie, że nie jestem twarda. Chciałam, żeby całkiem zniknęła z mojego życia.
I nagle stało się coś odwrotnego. Nie udało mi się jej całkiem wyprzeć, ale poniekąd to ona wyparła wszystko. W pewnym momencie rzuciłam wszystko co znane: pracę, relacje i kraj. Nie mogłam już na to patrzeć. Dosłownie. Pędziłam jeszcze przed siebie przez jakiś czas, siłą rozpędu, na oparach, a potem wszystko jebło. Zmęczyłam się, bardzo. Tak bardzo, że zaczęłam chorować.

Lesni Domky, Czechy. Fot. Anita Burban
Przekierowanie energii złości
Zaczęły się poważne problemy ze wzrokiem i układem nerwowym. Nie mając absolutnie żadnej siły do walki, zaczęłam odpuszczać złość, przekierowując ją od adresata w swoje projekty.
Ktoś mnie olał, a ja poczułam, że nie chcę więcej iść tą samą drogą i dokonałam innego wyboru. Nie chciałam być dłużej głodna uwagi, relacji, szacunku. Nie wydarłam ryja ze złości, że jestem traktowana jak piąte koło u wozu, nie zrobiłam awantury, po której przez tydzień musiałabym przychodzić do siebie i robić owijki mielinowe na uszkodzonych fragmentach układu nerwowego. Odłożyłam telefon i stwierdziłam, że czas na nowe. I poszłam na spotkanie z nowym. Nie ubierałam się do tego spotkania w zbroję, czy w kolorowe piórka, poszłam z tą słabością bez oczekiwań, ale ze świadomością, jak nie chce być traktowana. Gdy już złość zaczęła maleć, odsłoniła się cała delikatność i wrażliwość.

Widok z łąki nad Nowym Siodłem. Fot. Anita Burban
Ulga
Co za ulga nie musieć ukrywać swojej słabości, nie wstydzić się delikatności i wrażliwości. Życzę tego każdej kobiecie, każdemu mężczyźnie. To stan totalnego poddania się własnej naturze. Pierwszy krok do integracji i uzdrowienia, uszanowania własnych granic. I o tym teraz napiszę. O tym jak znów usiadłam na łące i zatopiłam się w przestrzeni.
Gdy jestem sama, ogarniam, ochraniam, kontroluję swoją delikatność i wrażliwość. Przy kimś jest inaczej. Trzymanie gardy wysoko podniesionej, zwłaszcza przy takim osłabieniu mojego organizmu jak teraz, jest bardzo energochłonne. Wizja przebywania z drugim człowiekiem przez kilka dni przerażała mnie i gdy doszło do spotkania z nim, okazało się, że siły do ochrony starczyło zaledwie na kilka dni, a potem odsłoniło się wszystko. Padło zasilanie elektrycznego pastucha i stałam się bezbronna. I tu nastąpiło coś, czego się nie spodziewałam. Ten pastuch, który miał mnie chronić, nie musiał mnie już chronić, nie było takiej potrzeby, bo nikt mnie nie atakował.

Czerwona Skała, Golińsk. Fot. Anita Burban
Boska męskość
Dałam się też poznać drugiemu człowiekowi od tej strony i co najpiękniejsze, zostało to przyjęte. I to spotkanie z tego typu męskością przyniosło niespotykaną ulgę. Dwa dni rozpływałam się we wszelkich aspektach swojej delikatności, akceptując jej najcieńsze nitki. Cieszyłam się, że nie mam siły nic z tym robić i byłam szczerze zdziwiona tym, że nie chcę z tym nic robić. Chłonęłam bez wstydu, z dużym spokojem, na lekko, przyjmując siebie w przedelikatnej rozkosznej rozjebce. Dostałam się w ten sposób do swojej kobiecości i uwolniłam ją. Zaufałam temu co się działo i człowiekowi, który mi towarzyszył. Ulga nie do opisania. Pełnia mocy. Integracja. Koronacja.
Dziękuję Ci mężczyzno, który mnie w tym stanie przyjąłeś. Dziękuję boskiej, przepięknej męskości w Tobie za wsparcie, którego potrzebowałam. I sobie samej, że postawiłam na autentyczność.

Ja, na jednej z wycieczek rowerowych. Fot. Anita Burban
Do brzegu
Chciałabym, żeby kobieta, która to czyta, poczuła, że jej wrażliwość i delikatność, gdy się ją uszanuje i obejmie, jest na serio źródłem mocy. Po ajurwedyjsku: uzdrowiona Vata jest królową, więc jeśli czujesz się ofiarą, myśliwym czy masz jeszcze jakąś inną maskę, to ją zdejmij i w końcu się sobą zaopiekuj.
Chciałabym, żeby każdy mężczyzna, który to czyta, przyjął swoją kobietę w jej totalnej delikatności i wrażliwości. Taka opiekuńcza męskość wyzwala w kobiecie ogromne pokłady miłości i siły, która uzdrawia wszystko wokół.
Tekst napisałam w pełnym rozkwicie wiosny, otoczona lasami, górami i czerwoną barwą ziemi wałbrzyskiej, którą zjeździłam na rowerze przez kilka majowych dni. Poznałam w ten sposób wiele szczytów i górskich łąk, na których siedziałam i robiłam to co lubię najbardziej i to co jest najbliższe mojemu sercu, czyli zatapiałam się w naturalnym pięknie przyrody wokół mnie.

Ruprechtický Špičák Widok z Nowego Siodła. Fot. Anita Burban
Wesprzyj rozwój mojej twórczości, postaw mi kawkę jeśli uważasz, że te treści są dla Ciebie inspirujące i wartościowe: Kawka dla Lomi Lomi Busa 🙂
Rolka reklamująca artykuł: Delikatność i wrażliwość
Pingback: Dystans - Lomi Lomi Bus - Blog